Gdzieś między Gerrard Street a Wilton Street, pod numerem 327, pani Bail, wdowa, prowadziła małą cukiernię. Trzeba przyznać, że wkładała dużo serca i wysiłku w swoją pracę i dogadzała swoim ulubionym klientom, do których - jak już wiemy - zaliczał się konstabl Wicken. Czegóż tam nie można było skosztować... Były więc wspomniane wcześniej buttercups (babeczki z orzechowym nadzieniem), raspberry flavored chocolate creams (pralinki o smaku malinowym),
Tom Thumb mix (karmelki Tomcia Palucha),
marshmallow drops (pianki)
i barley sugar sticks (specjalnie "kręcone" lizaki z gęstego, zastygniętego syropu z cukru, z dodatkiem jęczmienia jako barwnika)
I to wszystko domowego wyrobu!
Lizaki-świderki - choć nie było to zbyt rozsądne rozwiązanie - pomogły Murdochowi przetrwać najgorsze chwile, gdy ból zęba rozsadzał mu szczękę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz