21.06.2010

Być dzieckiem...


... w dziewiętnastowiecznym Toronto...
Jeśli przyszło się na świat w zamożnej rodzinie, mieszkało się w rezydencji z wielkim ogrodem ogrodzonym płotem z kutego żelaza, na którym wisiała mosiężna tabliczka z nazwiskiem ojca rodziny i wykonywanym przez niego zawodem (lekarza, na przykład), miało się przed sobą świetną przyszłość.
Gorzej, gdy pochodziło się z biedoty zamieszkującej slumsy, gdzie każda para rąk do pracy była na wagę złota. W owym czasie w Toronto na każdym rogu spotkać można było gazeciarzy, ubranych w łachmany chłopców, spędzających swe dzieciństwo na namawianiu przechodniów do kupna porannego albo popołudniowego wydania "Signal" (gazety będącej własnością niejakiego Shepcote'a, jednej z postaci przewijającej się przez stronice Ostatniej nocy jej życia). Przy krawężnikach przed hotelami czatowali inni, gotowi za kilka centów  bezpiecznie (to znaczy bez wdepnięcia w nieprzyjemną pamiątkę po koniu) przeprowadzić przez ulicę modną damę lub starszą matronę. Albo zimą, trzęsąc się na mrozie, odgarniać śnieg, tak by bogaci docierali bez przeszkód tam, dokąd zmierzali. Wszystko po to, by wspomóc samotne matki, chorych ojców, liczne rodzeństwo.
Biedne dzieciństwo w dziewiętnastowiecznym Toronto nie było łatwe...

Biedne dzieciństwo w Toronto na przełomie wieków


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz